W Melbourne wypozyczylismy samochod, ktory przy okazji dosc czesto bedzie spelnial role noclegowni. Pierwsze chwile dla kierowcy (obu) byly ciezkie. Niedosc, ze samochod ma automatyczna skrzynie biegow, to jeszcze, jako ze Australia to dawna kolonia brytyjska - wszyscy jezdza pod prad. Gdy udalo sie juz opanowac jazde - pierwszy powazny przystanek zostal wyznaczony tuz przed 12 Apostolami na najbardziej znanej drodze w Australii - Great Ocean Road. Zjezdzajac w strone oceanu, gdzie chcielismy przenocowac, juz pierwszego dnia mielismy okazje potracic kangura, ale tym razem sie nie udalo. Rano szybko pobudka, odpalamy silnik i... nie dziala. Na szczescie Australijczycy sa pomocni, wiec po godzinie udalo sie ruszyc i po chwili bylismy nad 12 Apostolami, czyli wielkimi wapiennymi skalami wystajacymi z oceanu. Widoki niesamowite, ale caly klimat troche psuja muchy, ktorych sa miliony. Doslownie. Po wyjechaniu z glownego miejsca obserwacyjnego, podjechalismy do dwoch innych, mniej uczeszczancyh, zdecydowanie sie oplacalo. W sumie po dwoch godzinach uturystyczniania sie, pojechalismy do Melbourne do znajomych Janka (pozdrawiamy) - Polakow, ktorzy wyemigrowali 15 lat temu. Bardzo mili ludzie, piekny dom wypelniony roznymi przedmiotami z Polski, naprawde dobre jedzenie (w koncu pomidorowa!) - poczulem sie jak w Polsce. Przydaje sie to raz na jakis czas, zeby naladowac baterie przed dalsza droga.