Aktualnie jestesmy pod granica pakistanska i mamy przyjemnosc korzystania z naaaaaaaaaaaajgorszego netu na swiecie. A do tego literka 'n' czasami nie wchodzi. Dzisiejszy dzien zaczal sie od akcji z dreszczykiem emocji. Po fakcie zuzylem opakowanie tribioticu i 5 husteczek dezynfekujacych, a wszystko przez cudowna miedzymiastowa komunikacje. Otoz wczoraj zdecydowalismy, ze jedziemy z Udaipuru pod granice pakistanska - do zlotego miasta Jaisalmer. No, w sumie ok, ale autobusy sa ze sleeperami, o ktorych nasluchalem sie ze przyslowiowa tra-ge-dia. Mimo wszystko uwazam, ze aby wypowiadac takie opinie dobrze sprawdzic to organoleptycznie. I tak od slow do czynow. W 11 osob (polskie crew z ktorymi jezdzimy juz od ponad tygodnia)
wladowalismy sie do autobusu z pomieszczeniami do spania. Kolejny punkt programu zblizal sie nieublagalnie - upragniona toaleta. Zanim to mialo nastapic postanowilem zamknac okno wewnatrz sleepera. raz reka nie wyszlo, drugi raz takoz, noga potem ponownie nie, a potem wyszlo. Tak bardzo, ze cala szyba znalazla sie na mnie, a ja troszke zmienilem kolor materacyka z szarego (tzn on kiedys mial jakis kolorowy kolor, ale sie od wieloletniego niesporzatania odkolorowil) na karmazynowy. Toaleta 10 minut pozniej. Banda ludzików rzuca mi sie do stopy, zeby mnie opatrzyc, kobiety mdleja, latarki swieca, totalna pozoga. Po chwili walki, niestety glownie z hindusami, a nie z opatrywaniem, juz w autobusie, okazalo sie, ze ktos podpieprzyl komorke temu dobremu samarytaninowi, ktory drac sie do mnie w ich narzeczu, swiecac komorka na stope wypluwal resztki kolacji pomieszanej z tytoniem. Oczywiscie wszystko w ramach pomocy. Chwila konsternacji i okazalo sie, ze podejrzany-winny to sasiad z przodu. Bezzwlocznie zatrzymalismy sie, chyba, na pustyni, po czym caly zostal oblepiony piesciami polowy zalogi autobusu, czyli mniej wiecej 20 osob. Raczej nie ucieli mu reki, ale i tak juz chyba nie bedzie kradl. Tak konczy sie historia tej nocy. Dzisiejszy dzien przyniosl 38 stopniowa pustynna bryze, widok na zlote miasto i wizje jutrzejszej dwudniowej wyprawy na pustynie.
dopisane wieczorem: noga kuby ma sie baaardzo dobrze, adam siedzi w basenie w naszym hotelu za 7zl. :]
aktualizacja po 2 tygodniach:
safari
chwile przed jedenasta wszyscy zebralismy sie przy recepcji, zeby wyruszyc na
upragnione safari. Pierwszym akcentem tej "pustynnej wyprawy" mialo byc otrzymanie "turbanow", ktore w rzeczywistosci okazaly sie kawalkami szmat, zawiazanymi na naszych glowach. Po 2 godzinach jazdy jeepem dotarlismy do miejsca. Kazdy z nas otrzymal swojego wielblada oraz tutejszego "beduina", ktory najpierw pomogl nam wsiasc na zwierzeta, a nastepnie spokojnie, nigdzie sie nie spieszac prowadzil wielblada w glab pustyni. po 30 minutach tego "niesamowicie ekscytujacego" spaceru przyszedl czas na pierwszy postoj, czyli pustynne foty. Po polgodzinnym postoju doprowadzono nas do miejsca z ktorego obejrzelismy naprawde ladny zachod slonca. Po zmierzchu krotki spacer i dotarlismy do obozowiska, gdzie byly indyjskie tance, muzyka - sitar, tabla itp. (po malym kielichu to my pokazalismy jak sie gra i tanczy). Rano powrot do Zlotego Miasta, ostatnia kapiel w basenie i dwudziestogodzinny pociag do Delhi.
Tragedii nie bylo, ale widac ze po pierwsze robione jest to calkowicie pod turystow, a z drugiej strony, totalnie im sie nie chce.