Wczoraj nadszedl TEN dzien - w koncu czlowiek czuje, ze podrozuje. Panta rei. 5 wegli, 4 smecty i wieczorna kuracja alkoholowa. Terapia udana. Po 28 godzinach tluczenia sie pociagami wyladowalismy w Udaipurze, w miescie rodu Maharadzy, polozonym nad malowniczym jeziorem, otoczonym malowniczymi gorami. Zaczelismy od objazdowki miejscowymi rikszami przez najwazniejsze punkty Udaipuru, czyli: klasycznie - swiatynie (co rusz buduja nowe, wiec zdumiewa fakt, ze koszt jednej to kilkaset tysiecy zlotych), niebanalnie - ogrody (tragedia), bajkowy palac na szczycie i miejscowa wioske artystyczna, w ktorej brakowalo jedynie dwoch karlow tanczacych krakowiaka. Miasto sprawia wrazenie zorganizowanego calkowicie pod turystow, to wlasnie tu spotkalismy pierwszych Europejczykow, to tu na kazdym kroku sa sklepy z pamiatkami i to stad chcemy wyjechac, bo nie o to chodzi w Indiach.