Minelo juz dziesiec dni, wiec wypadaloby cos napisac.
Mieszkam na Kings Cross, "mlodziezowej" dzielnicy Sydney, (jeszcze) na podlodze u znajomych, z ktorymi podrozowalem w Laosie. Nasz budynek lezy na wzgorzu, skad roztacza sie ni-sa-mo-wi-ty widok (ostatnie zdjecie). Jest szisza, dvd i kuchnia. Jest super.
Jako, ze jest to polmetek (glupio to brzmi, ale niestety JUZ polmetek) wyprawy, wypadaloby troche podreperowac stan konta, a Sydney sie do tego chyba najlepiej nadaje. Wiec jak do tej pory bylem juz:
-ogrodnikiem - czyli noszenie plyt chodnikowych przez 2 dni;
-zaliczylem przeprowadzki - przekladanie pudelek z miejsca na miejsce + jedzenie pizzy, konwersacja z wlascicielem domu i inne przyjemnosci;
-pracowalem w hostelu - krotki epizod;
-a od jutra bedzie sentymentalnie - jak w Norwegii - malowanie domow, jeee :]
Przez ostatnie 10 dni poza szukaniem pracy zdazylem odwiedzic juz Pawla (pozdro), znajomego z Polski - geeenialne widoki z 37pietra :] oraz byc na ogladaniu filmow w polskim konsulacie, gdzie spotkalem sie z ekipa z Theworldismine.blog.com - najsss :].
Plany na najblizsze dni, a dokladnie jakies 3-4tygodnie nie sa zbyt fascynujace - praca, praca, wyjscie do sydney'skiej opery na jakis koncert, praca + jakies niespodziewajki, ktorych jest i raczej bedzie sporo.
Niedlugo wybiore sie na serio w miasto z aparatem, to bedzie wiecej fot.
---------------------------------------------------------------------------------------------
Zdjec jeszcze nie ma, bo tak juz na serio wyladowalem w robocie. Jes dosc sentymentalnie, poniewaz robota bardzo podobna do tego co normalnie w trakcie studenckich wakacji robi sie w Norwegii, czyli: malowanie domow, malowanie wnetrz, ukladanie kafelkow, renowacja lazienek itd. Robota raczej latwa, przyjemna, a i szef bardzo wyluzowany, co sprawia, ze mimo wszystko ciesze sie, ze mam taki chwilowy postoj w podrozy.
No i najwazniejsze. Blog otrzymal 300 (!!!) glosow i zajal 3 miejsce w Polsce. Nie ukrywam, ze jest to dla mnie wynik niesamowity i chcialem Wam wszystkim podziekowac. Majac takie wsparcie, jeszcze bardziej chce sie podrozowac! Jeszcze raz wielkie dzieki!!!
:D
---------------------------------------------------------------------------------------------
Minelo juz sporo czasu od ostatniego wpisu, ale tak naprawde niewiele sie dzialo. Pracy juz prawie nie ma, ale nie narzekam, bo z Sydney wybywam za jakies 10 dni.
Wczoraj udalismy sie miedzynarodowa ekipa na Idan Raichel Project. Sam koncert mozna zaliczyc do dobrych, ale nie o to w tym chodzi. Caly myk polega na tym GDZIE on mial miejsce. Opera House. Budynek niesamowity z zewnatrz, w srodku nie robi juz takiego wrazenia... do momentu az nie zacznie sie koncert. Perfekcyjna akustyka. Siedzielismy na koncu i do tego z boku, a mimo to kazdy dzwiek byl idealny. Wieczor zaliczony jest do udanych i na pewno do powtorzenia.
Wczesniej kilka razy bylismy w knajpie, gdzie za granie na bebnach mielismy darmowe drinki - niezly uklad zwazywszy, ze alkohol jest tu chyba najdrozszy na swiecie.
Poza tym spotkalem sie kilka razy z ekpia z thewordismine.blog.pl - cztery dni temu Piotrek mial urodziny (wszystkiego...) i dziewczyny przygotowaly najlepszy obiad na swiecie (chwala wam, czesc i uwielbienie).
Najblizszy tydzien zapowiada sie dosc monotonnie - codzienne spacery do pobliskich marin i wypytywanie sie czy ktos przypadkiem nie plynie na Nowa Zelandie i nie moglby mnie zabrac...
---------------------------------------------------------------------------------------------
Dobiegaja konca ostatnie dni w Sydney - jeden z najszybszych miesiecy w moim zyciu. Plan byl, zeby zlapac jakis sympatyczny luksusowy jacht, ktory plynie do Wellington na Nowej Zelandii, ale idzie dosc kiepsko. Jutro ostatni dzien poszukiwan (moze uda sie ze statkami cargo), w przeciwnym razie kupuje bilet lotniczy. Czas pozegnac sie ze wszystkimi znajomymi i pora w droge, a bedzie ciezko, bo przyzwyczailem sie do miejsca, do ludzi. Trzeba opuscic taki drugi dom.