Wreszcie! Koniec pustyni, koniec absurdalnych temperatur, wreszcie plaza, palemka, chill out. Dojechalismy do Exmouth (bedac wczesniej na jeden dzien w Coral Bay), bazy wypadowej na jedna z najpiekniejszych raf na swiecie, ktora mimo, ze nie jest wielka, zdecydowanie przewyzsza swoja dostepnoscia Great Barrier Reef. Juz od samego brzegu zaczyna sie spektakl z milionem tropikalnych ryb, zolwi, czasami rekinow (tych ostatnich jeszcze nie widzialem). Janka wyslalem na 4-dniowy Open Water Diving Course, wiec bede mial troche czasu dla siebie. Nastepne 5 dni uplywa pod znakiem plywania wsrod raf, czytania ksiazek na plazy i ogolnego chillowania sie. Z Exmouth ruszamy na poludnie do Shark Bay. Po drodze mijaja nas tysiace papug, zywych (!) kangurow i innych fajnych stworzen. Pierwszym przystankiem jest Shell Beach - plaza, ktora ciagnie sie przez ponad 100km, pokryta jest warstwa muszli, ktora czasami dochodzi nawet do 15 metrow. Nastepnie Big Lagoon, w sumie 40 km prawdziwego outbacku - zakopywania sie w piasku, pchania samochodu i liczenia na to, ze z naprzeciwka nic nie nadjedzie, poniewaz sie zakopiemy. A jak sie zakopiemy, to mimo wszystko, dobrze by bylo zeby jakis samochod jednak przyjechal. Udalo sie. Jestesmy praktycznie na totalnym odludziu, w koncu rozbilismy namiot (gdzies w Wietnamie zgubily sie maszty, SAME sie zgubily). Znowu ksiazka, znowu morze. Najlepiej.