Strasznie ciezko bylo opuscic Si Phan Don, ale w koncu trzeba bylo ruszyc w dalsza droge. Droga do Vientianu przez 600km ciagnela sie wzdluz Mekongu. Jazda stopem w Laosie - rewelacja. Jedynie staje sie to niemozliwe wtedy, gdy jest sie otoczonym przez kilkunastu uczniow, ktorzy co chwile powtarzaja jak bardzo niemozliwa jest jazda stopem w Laosie - kierowcy widzac grupe 10 osob i jeden kciuk wystawiony w gore, nie zatrzymuja sie.
Po drodze do stolicy zatrzymalem sie w Wat Phu Champasak - swiatyni wpisanej na liste UNESCO. W jezyku angielskim jest stwierdzenie "to be templed out" i tak wlasnie jest ze mna. Od ostatnich 3 miesiecy ciagle swiatynie, pagody, waty, paya'e, vaty itp. wiec Wat Phu Champasak nie zrobila na mnie wielkiego wrazenia.
Nastepnie stopem dostalem sie do Vientianu, gdzie po godzinie szukania miejsc w Guest Housach (wszystkie wypelnione po brzegi), spotkalem fantastycznych Anglikow + pana Jurka (okolo 60letni Polak mieszkajacy chwilowo z laotanska [?] rodzina). Noc na podlodze, nastepny dzien na rowerach z cala ekipa i razem w droge w strone Vang Vieng.