Ostatnie kilka dni byly pod znakiem goraczki 39,5st oraz ogromnego bolu zeba. Urodziny zblizaly sie nieublagalnie, wiec w ramach prezentu (czyli lezenie/czytanie/nic-nie-robienie gdzies na Mekongu) postanowilem przedostac sie do Laosu. Do granicy prowadzila szutrowa sciezka w samym srodku dzungli. Po przejsciu 6 km dotarlem do miejsca, gdzie znajdowaly sie: kilka koz, budka z celnikiem, ktory wprost prosil o lapowke, szlaban i dzungla w promieniu 10km. Po dlugiej konwersacji na temat nieplacenia 5$ za pieczatke, przejsciu 15 km dotarlem na brzeg Mekongu, gdzie juz czekal na mnie lodko-stop. 80 letni rybak przewiozl mnie na wyspe Don Det, po czym wraz z jego rodzina jedlismy najlepsze ryby na swiecie. Nastepne 2-3 dni (wlacznie z urodzinami) spedzilem lezac z ksiazka w hamaku nad woda, jezdzac rowerem albo piekac paczki z miejscowym piekarzem.
Jeszcze raz wielkie dzieki dla wszystkich osob, ktore pamietaly o moich urodzinach. Strasznie wazne miec swiadomosc, ze gdzies tam ktos jeszcze pamieta :]