W Inle, gdy rozstalismy sie z Adamem, okazalo sie, ze praktycznie jestem bez pieniedzy - tylko ze starymi dolarami (ktore dostalem od Adama - chwala mu, czesc i uwielbienie), ktore poza Yangonem moga sluzyc za wszystko, tylko nie za pieniadze. Postanowilem jechac autostopem. Pierwsze pol godziny bylo dosc smieszne/frustrujace - ja stojacy na boku drogi z kciukiem do gory i co jakis czas mijajace mnie samochody z kierowcami pokazujacymi takze kciuk skierowany do gory. W zyciu nie slyszeli o instytucji stopa. Potem jakos juz poszlo. Darmowy nocleg w bardzo milym Guest Hous'ie w polowie drogi do Bagan, nocne rozmowy na temat calej sytuacji w kraju, ogladanie zdjec. Nastepnego dnia dojechalem do Kyaukpadang - 40km od Bagan, na koncu miasta znalazlem drewniany schron gdzie chcialem sie przespac. Polozylem sie w spiworze na lawce, po czym podszedl do mnie policjant i powiedzial, ze nie bede tu spal. Troche spanikowany zaczalem przepraszac i zbierac wszystkie swoje rzeczy, na co on stwierdzil, ze chodzi mu tylko o to, ze tu jest niewygodnie. 15 minut pozniej, gdy wytlumaczylem mu swoja sytuacje, zatrzymal klimatyzowany autobus z Yangonu do Bagan i powiedzial kierowcy, ze jade za darmo :]. Normalnie przy wjezdzie do strefy Bagan placi sie podatek w wysokosci 10$, ale bylo juz na tyle pozno, ze przy wjezdzie udalo sie go uniknac. Nie zmienialo to faktu, ze gdybym chcial spac w jakimkolwiek hotelu czy guest housie, musialbym zaplacic danine dla junty. Pierwsza noc spedzilem wiec na ulicy, ktora regularnie co weekend o godzinie 3 rano ozywa - cale miasteczko budzi sie, zeby ogladac mecze angielskiej Premiership (Menchester z Tomaszem Kuszczakiem wygral 4:0 :] ), drugiego dnia po krotkiej rozmowie zostalem przygarniety do restauracji, dostalem pelne wyzywienie, bardzo wygodny kawalek podlogi, rower, motocykl i towarzystwo wspanialych ludzi. Motocyklowa wyprawa do starej stolicy byla o tyle niesamowita, ze bylem jedynym turysta w ciagu ostatnich 2-3 dni - nie bylo wiec dzieci probujacych sprzedawac kartki pocztowe, nie bylo dziewczat/kobiet mowiacych "you are very handsome man", probujacych sprzedac figurki, koraliki, posazki. Praktycznie bylem tylko ja. Wieczorem, wraz z ekipa pracujaca w restauracji, na skraju swiatyni, pilismy whiskey i gralismy na gitarach, bebnach. Nastepny dzien wygladal podobnie, po czym po poludniu wlasciciel restauracji zalatwil mi darmowy bilet do Yangonu - jego przyjaciel byl szefem agencji turystycznej posiadajacej wlasne autokary.