Chcac wydostac sie z Bombaju (drugie najwieksze miasto swiata) musielismy przejechac pol miasta (jak to jest, na mapie bylo tylko kilka centymetrow!? ). Udalo sie, ale tylko przejechac, bo na miejscu zastal nas widok odjezdzajacego pociagu. Tzn. mi sie nawet udalo wskoczyc, dokladnie jak w filmie Darjeeling Limited, ale po pierwsze nie mialem bagazu, po drugie reszta jeszcze placila za taksy. Nietopszy... Wiec zostalismy na peronie w towarzystwie tysiecy szczurow, kilku hindusow i goscia, ktory poinformowal nas, ze nastepny pociag za 24H. No nic, podnieslismy sie z tej porazki jak feniks z popiolow. Szybkie zalatwienie pociagu do Vadodary i stamtad busikiem do Palitany. Nocne poszukiwanie noclegowiska zakonczylo sie sporym sukcesem - 2,5$ za przyzwoite lokum w centrum miesciny, swoja droga bardzo malowniczej i do tego nielicznie odwiedzanej przez turystow. Z rana, bez sniadania, co jak do tej pory okazalo sie najwiekszym bledem, poszlismy zdobywac schody (3752), zeby na gorze... no wlasnie, brak slow. Na pojedynczej gorze, ulokowanej nad malym miasteczkiem, zostal wybudowany kompleks ponad tysiaca swiatyn. NIE-SA-MO-WI-TE. Co warto nadmienic, Palitana nie znajduje sie wsrod hajlatsow ani w Lonley Planet, ani Rough Guide, ani NG ani gdzie indziej, a dla mnie (wpis uzupelniony po wyjechaniu z Indii) jest jednym z najpiekniejszych miejsc w tym kraju. Dodatkowo wrazenie poteguje kompletny brak ludzi, a w szczegolnosci bialasow. W ciagu kilku godzin wloczenia sie po tym ultra swietym miejscu, spotkalismy jedynie kilku straznikow i mala grupke hindusow restaurujacych kapliczki.
Przepelnieni wrazeinami i kwasem mlekowym w lydkach pojechalismy na dwa dni do Diu - starego portugalskiego (juz nie) miasta-kolonii. Taki odpowiednik Goa. Najwieksza atrakcja, chyba, jest sklep z calkowicie niedostepnym w innych miejscach, alkoholem, a przeciez bakterie z jedzenia trzeba jakos wybic, nie?