Nie do konca wiedzialem czego spodziewac sie po tym miejscu... Z jednej strony komuna, z drugiej petrokasa, ktora ponoc utrzymuje to wszystko w kupie.
Po przekroczeniu granicy, do Maracaibo zostaly 2 godziny drogi, ale zeby sie zbytnio nie znudzic, rzad zpewnil atrakcje - 11 razy bylismy zatrzymywani do kontroli dokumentow, 3 razy do rewizji osobistej. No i pierwszy powazny zawod - nasluchalem sie o tym jak Chavez, wspanialomyslnie, buduje Wenezuelczykom drogi - a ta wypelniona byla tragicznie wielkim dziurami, w ktore co chwila wpadal nasz cadillac. Taksowka. Jako ze benzyna kosztuje mniej niz 20gr za litr, transport jest niewiarygodnie tani. Po dojechaniu do Maracaibo, szybka przesiadka i jazda do Coro. Myslalem, ze stamtad uda sie zlapac lodz na Antyle Holenderskie, skad mam lot do Europy. W Coro nie ma szans, trzeba jechac do Punto Fijo, gdzie po kolejnej godzinie, juz na miejscu dowiedzialem sie, ze owszem, sa lodzie, ale tylko kontrabanda szmuglujaca na lodziach z owocami/warzywami i innymi dobrami dla mieszkancow wyspy kokaine, ktora docelowo ma trafic do Europy. Historia niezla, ale szkoda byloby skonczyc wyprawe na dwa tygodnie przed faktycznym koncem. Wybralem samolot. Z pobliskiego lotniska lataja codziennie za 70$, czyli tragedii nie ma. Jedyny problem, jak okazalo sie po przybyciu na lotnisko, to dostepnosc biletow. Wszystko wykupione na nastepny tydzien, a ja musze leciec juz, bo mi samolot do Europy ucieknie!!! No nic, umowilem sie na za dwa dni, gdzie jesli ktos by sie wykruszyl, automatycznie wskakiwalem na jego miejsce.
Te dwa dni postanowilem zagospodarowac w jednym z ciekawszych spotow kite'owych na swiecie - Adicora. Noclegi zaczynaly sie od 30$ za noc, wiec zostawilem plecak u poznanych artesanosow i zamieszkalem na plazy. Wieczorem znajomi robili niezly fireshow w centrum puebla, wiec zostalem zaciagniety do robienia soundtracku na djembe, kupionej jeszcze w La Paz. Nastepnego dnia pojechalem do pobliskiej miejscowosci. Ale to jazda z powrotem, a nie tam byla ciekawa. Udalo mi sie namowic kierowce, zeby sie ze mna zamienil, wiec przez kilkanascie minut, siedzac w najprawdziwszym cadillacu po lewej stronie, bylem panem i wladca szos. Najsss. Po powrocie wypozyczylem kite'a na dwie godziny, ale drogo i do tego kiepsko wialo...
Nastepnego dnia 9 rano na lotnisku i... que bien! Mam lot. Kilka godzin pozniej wyladowalem w holenderskiej kolonii na Karaibach.
zdjecia postaram sie wrzucic jutro