Kolejny przystanek w mniejszym z dwoch sasiadujacych ze soba lodowcow - Fox Glacier. Generalnie za to, zeby ktos poprowadzil za raczke na lodowiec trzeba zaplacic okolo 200$. Ma to oczywiscie swoje 'plusy dodatnie', poniewaz szanowne przedsiebiorstwo wyposaza delikwenta w raki oraz czekan. Mimo wszystko wybralismy wersje darmowa. Nie wiem czy wiecej radosci, ale satysfakcji na pewno tak. Wrazenie niesamowite, szczegolnie gdy bryly lodu odpadaja od sciany lodowca, tworzac przy okazji przerazajacy odglos, jakby huk blyskawicy ze spotegowanym basem.
Nastepnego dnia, kilka minut po odpaleniu Meggie dobiegl... dobiegl to zle okreslenie - 'przygniotl' nas obrzydliwie glosny warkot traktora dobiegajacy spod siedzen. Przerdzewiala rura wydechowa odpadla jeszcze przed tlumikiem. Po krotkiej konsultacji z lokalesem i uslyszeniu, ze 'no worries' ruszamy dalej. Jestesmy w centrum zainteresowania. Mlodziez zaczela z szacunkiem patrzyc na Meggie, a gosc na stacji benzynowej powiedzial, ze brzmi jak Subaru Impreza, tylko troche glosniej. Tak czy inaczej trzeba to jakos naprawic, bo watpliwym staje sie sprzedaz takiego potwora. Problem pojawil sie po uswiadomieniu sobie, ze jest sobota, godzina 14.00 i cokolwiek z tym bedzie mozna zrobic dopiero w poniedzialek. No nic, dalej w droge! Po kilku godzinach zaliczamy Pancake Rocks oraz Glowing Worms Cave - jaskinie ze swiecacymi robalami.
Niedziela. Docieramy do znajomego mleczarza, gdzie kolejne trzy dni zlatuja przy przeprowadzaniu krow, byciu drwalem (caly czas chodzila mi po glowie glupia piosenka z Monty Pythona 'Lumberjack' :/ ) i innych czynnosciach, za ktore dostalem wynagrodznie w czarnym zlocie - dwa wielkie kanistry benzyny (najsss), a miejscowy mechanik zespawal rure za pol darmo (chwala mu, czesc i uwielbienie). 'Ja tu jeszcz wroce'...