Jednak podroze fajne sa :]. Po raz trzeci spotkalem Karen i razem postanowilismy kupic van, ktorym zjedziemy dookola cala NZ. Nazywa sie Meggie, pali wiecej niz coponiektorzy znajomi, nie ma ogrzewania i do tego cieknie. Ale jest moja! A przynajmniej jej pol.
Opuszczanie Christchurch przeciagnelo sie z 2 do 4 dni, bo opony, bo ubezpieczenie, bo, bo, bo. Jazda, jazda, jazda, jazda!!! Nocowanie w vanie - pierwsza klasa: 3 koldry, 3 koce, wiec mimo, ze temperatury nocami spadaja do -5st, w srodku jest w miare przyzwoicie. Pierwszy powazny stop - Dunedin i fabryka czekolady Cadbury :]]] W trakcie oprowadzania zjedlismy ponad 20 roznych batonow, potem jeszcze wielki usmiech do pani przewodniczki i legalnie udalo sie wyniesc spoooro slodkosci. Ciagle pada i nie zapowiada sie, zeby przestalo. Byl pomysl, zeby spedzic jedna noc na kempingu, zeby zrobic pranie itd. ale cena (32$ dla 2 osob za postawienie samochodu na trawie!) nas skutecznie odstraszyla. Nocleg gdzies na stromej drodze w srodku gor. Pada. Nastepny, dlugowyczekiwany etap objazdowki - Milford Sound, niesamowite fiordy z wyrastajacymi dwutysiecznikami z obu stron. Po drodze jeszcze stop na trekking, niestety przedwczesnie zakonczony ze wzgledu na meeega syfiasta pogode. Generalnie plany spacerowe byly co najmniej imponujace, ale praktycznie nic sie nie udalo, moze w okolicach Queenstown, moze. Wszystko zalezy od pogody. Pada.
Na miejscu mielismy moze 2 godziny przyzwoitej pogody, a poza tym syf. Mialo byc przepieknie, mialy byc powalajace foty fiordow, a nie ma prawie nic. Sorry. Pada.