Pierwszy wulkan - zdecydowanie nie ostatni - na Nowej Zelandii zaliczony. Z Cyrilem (gosc, u ktorego mieszkam) z samego rana wybralismy sie do portu. Tam, jak zwykle na ostatnia chwile, udalo nam sie zlapac prom na Rangitoto (20$ w obie strony). Po jakichs 45 minutach rejsu wyszlismy ze statku. Jako ostatni. Szybko tylko spojrzelismy po sobie, na tabliczke z napisem "godzina drogi" i po 25 minutach bylismy na szczycie. Krotka fotosesja, bo widoki na Auckland w oddali naprawde robily wrazenie i jako ze mielismy jeszcze kilka godzin postanowilismy obejsc wyspe dookola. W koncu jakis wysilek fizyczny - przez ostatnie trzy miesiace raczej kiepsko z tym bylo.
Wieczorem, spacerujac po miescie, zostalem napadniety... przez pare znajomych z Laosu :], wiec jutro albo pojutrze jade z nimi na polnoc w strone 90 Mile Beach. yeee