Opuscic Cusco, to nie lada wyzwanie, wiec pelni podziwu dla samych siebie udalismy sie w droge do Aguas Calientes lub inaczej Machu Picchu Pueblo. Mozna sie tam banalnie dostac bardzo przyzwoitym pociagiem dla turystow za bagatela 60$$$. Mozna tez troszke pokombinowac i pojechac droga dookola, kilka razy dluzsza i mniej wiecej 10x tansza. Opcja druga. Caly dzien zabralo nam dostanie sie do Santa Marii, tam nocleg na stolach i o czwartej rano pobudka i dalej w droge. Busik do Santa Teresy, gdzie zaliczylismy aguas calientes (inne)- termy dla Peruwianczykow (koniec smierdzenia! przynajmniej na chwile) oraz gdzie za przeproszeniem zostalismy zaliczeni przez tysiace muszek wgryzajacych sie gleboko pod skore. Te relacje pisze juz po jakims czasie, ale ugryzienia jak byly, tak dalej za cholere nie chca zejsc.
Ostatni odcinek do Machu Picchu Pueblo wil sie miedzy gorami, a droga byly tory kolejowe. Dosc upierdliwa sprawa - nieregularnie poukladane belki ograniczaja predkosc, ale przynajmniej caly szlak wypelniony byl bananowcami i drzewami awokado. Tragedii nie bylo. Wieczorem znalezlismy hospedaje w centrum Aguas Calientes, praktycznie za te sama cene, co pole namiotowe, wiec :].
Machu Picchu - w jezyku Keczua 'stary szczyt'. Wedlug pierwszej i najbardziej popularnej teorii - byla to stolica inkaska. Jednak pozniejsze badania archeologiczne, gdzie wykopywano ludzkie szkielety postawily nowa teorie, ze bylo to sanktuarium Dziewic Słońca a nie typowym miastem czy twierdzą, poniewaz tylko jeden na dziesiec szkieletow nalezal do mezczyzn. Mimo wszystko nikt nie jest w stanie do konca powiedziec jakie bylo przeznaczenie miasta oraz czemu zostalo opuszczone.
Rano o 5.30 busik do Machu Picchu, jakies 600m w pionie i zakonczona powodzeniem proba wejscia jako jeden z pierwszych. Szczesliwie przede mna byl lokalny przewodnik, wiec nauczony doswiadczeniem z 'innych cudow swiata' pognalem za nim prosto pod Waynu Picchu, szczyt majestatycznie gorujacy nad calym kompleksem swiatyn, mieszkan itp. Posuniecie o tyle dobre, ze po pierwsze jest to spot uwazany za najlepsze miejsce widokowe na wschod slonca, po drugie, dzienna ilosc wejsc jest ograniczona. Na gorze zebrala sie dosc kosmiczna ekipa - Japonczyk od miesiecy/lat (?) podrozujacy motorem po swiecie, inny Jaopnczyk podrozujacy z bagazem o wadze kolo 100kg (miedzy miastami jezdzi taksami, a na szczycie wyciagnal serie latawcow... niestety nie bylo wiatru) oraz Hinduska odpowiedzialna za kampanie prezydencka Hillary Clinton. Tam praktycznie zlecial caly poranek, a pozniej to juz tylko przejsc sie wszystkimi uliczkami, zajrzec w kazdy kat, itd. Niestety jeden dzien to troszke za malo. Po zachodzie slonca jako ostatni wyszlismy z Machu Picchu i spokojnie wrocilismy do Pueblo. Nastepnego dnia powoli zaczelismy wracac w strone Cusco (znwou! najsss). Wieczorem zalapalismy sie na camione - transport dla lokalesow, wielka ciezarowe, gdzie z przeroznymi worami jechalismy na pace. Nocleg w Ollantaytambo wsrod ziemniakow (u wlasciciela ciezarowki) i z samego rana TYLKO NA CHWILE do Cusco. Na miejscu zakupilismy nawet bilety do Puno (nad jezioro Titicaca, pod granice z Boliwia), zeby na pewno wyjechac, ale ZNOWU sie nie udalo. Wieczor spedzilismy grajac na przeroznych instrumentach wraz z przekolorowa ekipa. Rano sniadanie pod kosciolem (mmmm, buleczki, szyna, mojito :] ), wieczorem kolejna ekipa, ale tym razem sie udalo wyrwac. Cos czuje, ze jeszcze 'przez przypadek' zbladze do Cusco.
A poki co - w poszukiwaniu Evo Moralesa. :]