...z samego rana autobus do Cusco. Powody sa dwa: najwiekszy inkaski festwial odbywajacy sie w Peru oraz kolejne spotkanie z serii tych duzych. To ze jest to dosc turystyczne swieto dalo sie juz rozpoznac w boliwijskim autobusie - normalnie wypelniony rdzennymi, tym razem praktycznie caly zawalony gringosami z jednym wyjatkiem. Klasycznie ja okazalem sie byc wyjatkowy. Powabna lokalna staruszka z przeslicznymi warkoczami, ktorych uzywala jako nici dentystycznej. Folklor. Granica nad jeziorem Titicaca robi wrazenie. Robi wrazenie totalnego chaosu. Odprawa po stronie bloiwijskiej przeszla jeszcze w miare sprawnie, ale potem mielismy przejsc kilkaset metrow PRZEZ pueblo, znalezc tam budke, zarejestrowac sie i w koncu dostac pieczatke. Ktos sie oczywiscie musial zgubic, na szczescie tym razem nie ja. Na wieczor docieramy do Cusco, dziewczyny jada szukac jakiegos noclegu, a ja... Ma sie te znajomosci, hehe. Trzeba tylko znalezc jeszcze TO miejsce. Po dlugiej rozmowie z taksiarzami, w koncu jeden okazal sie na tyle kompetentny, ze pojechalismy. Godzina krazenia po miescie i sie udalo. Spotkanie na moscie. Z sasiadka z Bacciarellego. 2 tygodnie wczesniej przyleciala tu Kamila Szymanowska (ta od autostopu dookola swiata) no i jakos tak 'przypadkiem' udalo sie spotkac, wiec na kolejny miesiac mam zapewniona kompanie. Tez ma swoja strone i w przeciwienstwie do mnie talent literacki, wiec jak cos to odsylam na www.wdrodze.geoblog.pl
Dobra, jestem w Cusco, compañero tez juz jest, co z noclegiem? Trzecie pietro malej kliniki, pokoj dwuosobowy, warunki genialne, cieply prysznic mozliwe, ze na dole (zimny byl za sciana, czyste lenistwo :] ), cena - 0 soles. Najsss. Szczegolnie, ze nastepnego dnia byl wielki festiwal ku czci boga slonca - Inti Raymi. Opowiesci do 3 nad ranem, o 6 pobudka i idziemy zajac najlepsze miejsca. Ze starowki, swoja droga jednej z najpiekniejszych jakie przez ostatnie miesiace dane mi bylo widziec, zlapalismy takse w strone ruin. Szok cenowy. Po Australii, Nowej Zelandii, Tahiti (!!!), Wyspie Wielkanocnej (zdjecia, zdjecia... :/), a nawet Chile ceny w koncu zaczely przpominac chociaz troche te z Azji. Fajnie, ze nie trzeba sie juz tak strasznie cisnieniowac o kazdego dorars. Miejsce zajelismy chyba jeszcze przed 9 rano, wiec zostalo 5 godzin do odczekania, ale musze przyznac, ze tak wczesna pobudka byla zdecydowanie dobrym posunieciem. Z godziny na godzine kolejne tysiace, zarowno turystow jak i tutejszych, naplywaly nieskonczonym sznurem, po czym nastepowala walka nawet o najmniejsze miejsce na wzgorzu, skad obserwowalismy caly spektakl. Godzina 'zero'. Slonce duzo wczesniej schowalo sie za chmury, zeby po kilkunastu minutach 'holdu ku czci slonca', znowu zaczac robic za oswietleniowca. Kilka godzin przedstawienia, w trakcie ktorego po kolei wyskakiwaly co rusz to nowe plemiona z roznych zakatkow Peru i nie tylko krzyczac do siebie w jezyku Keczua. Wieczorem znowu spotkanie z Cristina i Leanne oraz winko na tutejszym rynku przy etnicznej muzyce granej przez lokalne boysbandy, po czym powrot 4 rano. Caly kolejny dzien probowalismy wydostac sie z Cusco, ale sie-nie-da. Miejsce przegenialne, wiec ugrzezlismy na kolejne 24H. Nastepnego dnia postanowienie jeszcze mocniejsze, ale po poludniu gdy szlismy w ostatnie miejsce - na poczte, spotkalismy lokalnych rastamanow. Naciagnalem im beben, z ktorym walczyli juz od dluzszego czasu, po czym zaczelo sie granie do momentu, az zostalismy przegonieni. Impreza przeniosla sie do malego pubu, gdzie gral naaajlepszy coverband na swiecie, a co do wokalisty, to moge jedynie powiedziec, ze po 10 miesiacach na obycznie brakuje mi juz tak wznoislych slow, zeby opisac to co sie tam dzialo.
Rano udaje sie wyjechac. W koncu.